Читать онлайн книгу «Człowiek Nad Morzem» автора Jack Benton

Człowiek Nad Morzem
Jack Benton
Tajemnica wybrzeża Lancashire w północno-zachodniej Anglii.
John ”Slim” Hardy to alkoholik, który po dyscyplinarnym wydaleniu z wojska postanowił pracować jako prywatny detektyw. Prowadzi sprawę Teda Douglasa, bankiera inwestycyjnego, który w każdy piątek wymyka się z pracy, aby udać się nad odludną zatoczkę przy wybrzeżu Lancashire. Tam podchodzi do brzegu plaży, otwiera starą księgę i zaczyna ją czytać na głos. Jego żona podejrzewa go o romans. Slim ma go za obłąkanego. Prawda na jego temat jest jednak o wiele bardziej skomplikowana. ”Człowiek nad morzem” to sensacyjna debiutancka powieść Jacka Bentona - klasyczna historia o miłości, zdradzie, morderstwie i intrydze.



Człowiek nad morzem
Jack Benton
Przetłumaczone przez Michał Cierniak



Contents
Człowiek nad morzem (#uddc76e27-a78b-5407-9baf-9a751ec92885)
Rozdział 1 (#u53bfdcbc-dbfd-5954-a7a2-06a3b6a88ea9)
Rozdział 2 (#u03ae1734-a2d4-5228-9bfd-96c3ee0b0fe6)
Rozdział 3 (#u165a2836-c12c-5400-ad37-a653cb5be882)
Rozdział 4 (#u858b06cf-780d-565f-9d91-0a5420d10780)
Rozdział 5 (#uf761c6db-16eb-5366-a09d-e8082327d0d7)
Rozdział 6 (#u4e628312-6f54-5da7-9346-ee6ce5ff7f0b)
Rozdział 7 (#ua8305160-13b9-53b0-9437-1a396b0d2c69)
Rozdział 8 (#u83d8823a-e617-515a-b3e0-5b2a68c8daf3)
Rozdział 9 (#ued816fe1-1a27-58fd-ad4a-019ffab97bc2)
Rozdział 10 (#u6ae9962e-cfda-551d-b52c-578e3e1c4b32)
Rozdział 11 (#u49d3ec8e-8955-588c-9b81-667a6a12202e)
Rozdział 12 (#u62c2fd8c-fa3a-5e50-ba0c-30c555db6abc)
Rozdział 13 (#u90132418-752e-5e92-875c-288ea1dae6b1)
Rozdział 14 (#uca4b4614-1469-5077-9306-cac173c02d83)
Rozdział 15 (#u0bcc0043-f5bb-5584-9534-544b317daf3a)
Rozdział 16 (#ua706f072-1971-5ec8-9a6d-5a0e7dc4040a)
Rozdział 17 (#u9e50856e-8dfd-5891-aff6-6b2198619ad7)
Rozdział 18 (#u89a0f272-fdac-5338-a2ff-c8bf768af52a)
Rozdział 19 (#ufb87e4a2-3f7e-56b6-9df7-53190ffa5686)
Rozdział 20 (#u6a3aacb2-9a69-5aa8-bc6b-bda77949e5ce)
Rozdział 21 (#u44e68298-d14c-58f6-8e16-6d76eaf96966)
Rozdział 22 (#u76b09cca-782f-53ba-94e0-c42b324fb567)
Rozdział 23 (#u9b63d18f-e41d-5288-a7ef-816dd2ba6690)
Rozdział 24 (#ud55624e0-9ca3-5edd-aac7-fd1fdbc869c4)
Rozdział 25 (#u977d9b41-566d-5693-a4ec-b5b6a06881f5)
Rozdział 26 (#ud98c92aa-c819-53fd-8252-05a3d584a8e7)
Rozdział 27 (#ud7f0a7c4-ccce-59ce-8845-c53f1f194e56)
Rozdział 28 (#uad423773-f2c3-5aad-ac6a-552397347c7e)
Rozdział 29 (#u34f9dd9f-5ced-5f43-bdf1-6207b9646dd9)
Rozdział 30 (#u49cbe7ab-daca-599a-bfce-6123d6cbd1ea)
Rozdział 31 (#u047be839-14a1-5008-b256-a43ba8532020)
Rozdział 32 (#u808c1741-2752-506e-81b0-e19b0450fe6a)
Rozdział 33 (#u2c9684ef-738e-5d29-9984-a40b5fafbb07)
Rozdział 34 (#udf883b42-385a-5c48-88aa-ebdf17dc971e)
Rozdział 35 (#u12d48db1-46bb-53f4-8a8d-bda86a6055f5)
Rozdział 36 (#u3a90b62c-19f4-5852-b6c6-f81fd3a2196b)
Rozdział 37 (#u43496d0e-9caa-58d0-a797-4e7710564976)
Rozdział 38 (#u2a62c6b3-a4fb-5c5d-9e5b-73a0dfd26c12)
Rozdział 39 (#u530769a2-8333-556e-9876-806e43c01697)
Rozdział 40 (#ubc8c5bc8-4a48-54c8-9879-06f85150cf26)
Rozdział 41 (#u6f1369d4-c2fe-55f2-b186-77554787a106)
Rozdział 42 (#u7c4a5c31-ee6d-59bc-9bce-88a55a4959d8)
Rozdział 43 (#u1d357dd0-458f-53d6-af4b-828500db0c91)
Rozdział 44 (#u96062000-e1b5-5475-b871-8e115fc33e38)
Rozdział 45 (#u33bffc38-e044-5d30-9005-05ba3e4bb3b3)
Rozdział 46 (#u3d4b595a-055b-5467-9d92-d24f2d61bc1f)
posłowie (#u02bc8f4d-660c-5c4f-8dd3-6034813a8643)
Rozdział 47 (#uabe0d073-b5c3-5954-9ec1-1f5d014f0c75)
Rozdział 48 (#u5849cbf8-4d2d-523d-a7ad-e39a6c2b37cb)
Rozdział 49 (#u5a7c605a-ff64-5b76-93d6-15e6ee6bf844)
Rozdział 50 (#u8e885ed9-fabc-5c90-9d48-2680b1882545)
Rozdział 51 (#u04429bbc-44d7-54c1-9f37-701c9aa9e5b8)
Rozdział 52 (#ub53fb41e-80cf-5616-926e-5ad232013807)
Rozdział 53 (#u9514ad7f-e6c4-5375-a8f5-9214109b0631)
Rozdział 54 (#ue7776234-bb59-580f-8107-c20d47dbf61e)
Rozdział 55 (#ufd6c8060-a29b-58be-aa2a-ddc3a0799cc1)
Rozdział 56 (#u8686049d-c584-5424-a38e-2701ff56407b)
Rozdział 57 (#uc6465d51-baee-5afd-a35c-904ea8aecdbc)
Rozdział 58 (#u5693f563-76e8-5aef-92d1-0fd2e9c0561b)
Rozdział 59 (#uc545408d-c692-5b3b-ba5b-ed3a78b91ed1)
„Człowiek nad morzem”
Prawa autorskie © Jack Benton 2018
Przetłumaczone przez Michał Cierniak 2021
Prawo Jack Benton do bycia zidentyfikowanym jako autor tego Dzieła zostało przez niego potwierdzone zgodnie z ustawą o prawie autorskim, projektach i patentach z 1988 roku.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody Autora.
Ta historia jest fikcją i jest wytworem wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych miejsc lub osób żyjących lub zmarłych są całkowicie przypadkowe.

Człowiek nad morzem

1


Zielony sedan stał zaparkowany na środku plaży. Miał włączony silnik, a z jego rury wydechowej wydobywały się smugi czarnego dymu. Na karoserii widniała rysa, która prawdopodobnie była zrobiona za pomocą klucza. Ciągnęła się od lewego lusterka, aż do tylnego koła.
Slim Hardy obrał za swój punkt obserwacyjny niski cypel na południu plaży. Opuścił lornetkę i przyglądał się całemu terenowi, aż w końcu dostrzegł postać na linii brzegu. Ponownie przyłożył lornetkę do oczu. Wyregulował jej ostrość i majacząca w oddali sylwetka stała się wyraźna.
Okazał się nią Ted Douglas. Mężczyzna miał na sobie kurtkę przeciwdeszczową, narzuconą na ubranie robocze. Był na plaży sam. Zostawiane przez niego na wilgotnym piasku ślady prowadziły od skalistego przybrzeża.
W zmarzniętych, od przejmującego wiatru, dłoniach Ted trzymał książkę. Dało się dostrzec jej okładkę. Miała srebrne wzory na czarnym tle, lecz z takiej odległości Slim nie był w stanie odczytać tytułu. Bardzo chciał niepostrzeżenie podejść bliżej, ale kamyki przybrzeża oraz mokry obszar kamiennych sadzawek nie zapewniały mu żadnej osłony.
Ted uniósł jedną dłoń i do Hardy’ego dotarł ledwo słyszalny krzyk. Przez wzburzone morze i wyjący na wysokim północnym klifie wiatr, nie dało się usłyszeć nic więcej.
- Co ty tam robisz? – wymamrotał do siebie Slim. – Przecież nikogo poza tobą tam nie ma, prawda?
Znowu opuścił lornetkę i sięgnął do kieszeni po cyfrowy aparat. Zrobił po jednym zdjęciu samochodowi i Tedowi. Pięć tygodni z rzędu Slim robił ten sam zestaw fotografii. Nie zamierzał na razie niczego mówić Emmie Douglas, żonie Teda. Kobieta domagała się informacji o rezultatach, ale póki co nie było za bardzo o czym rozmawiać.
Czasem marzyło mu się, żeby Ted po prostu odłożył książkę i wyciągnął wędkę. Wtedy byłoby po sprawie.
Z początku Slim myślał, że Ted czytał. Jednak sposób w jaki gestykulował pustą dłonią w stronę morza, sugerował bardziej ćwiczenie jakiejś przemowy lub recytację. Po co? Do kogo? Na ten temat Slim nie miał bladego pojęcia.
Usadowił się wygodnie na trawie wilgotnej od morskiej pary. Aktualnie nie miał zbyt wiele do roboty. Pozostało mu obserwowanie kolejnych działań Teda i czy będą one takie same, jak podczas każdego piątku w ciągu czterech ostatnich tygodni. Procedura wyglądała następująco – mężczyzna wracał w stronę samochodu, otrzepywał ubrania i buty z piasku, wsiadał do pojazdu i wracał do domu.
W końcu scenariusz powtórzył się.
Slim śledził go swobodnie. Jego poczucie obowiązkowości wyparowało z niego w ciągu ostatniego miesiąca. Tak jak zawsze Ted jechał 15 mil do Carnwell, wjeżdżał na swój podjazd i gasił silnik. Pod jedną pachą miał gazetę, a pod drugą teczkę. Szedł do swojego przytulnego domu, gdzie, jak zaobserwował Slim przez odsłonięte okno jadalni, ucałował Emmę w policzek. Kobieta wróciła następnie do kuchni, a Ted rozsiadł się wygodnie w fotelu. Wtedy Slim wrzucił bieg w samochodzie na luz, zwolnił hamulec i pozwolił mu się stoczyć nieco z pagórka. Gdy znalazł się w bezpiecznej odległości, uruchomił silnik i odjechał.
Znowu nie miał żadnych informacji dla Emmy. Jedno było pewne: nie było żadnego romansu. Mężczyzna miał tylko zwyczaj odprawiać jakiś dziwny rytuał nad morzem.
Ted pracował jako bankier inwestycyjny. Być może był ukrytym fanem Coleridge’a, który potajemnie wymykał się w każdy piątek dokładnie o 14, aby zmieszać ocean z błotem opowieściami o albatrosach i konikach morskich.
Oczywiście Emma, podobnie jak większość zadowolonych żon, będących wyrwanymi z własnej strefy komfortu zaskakującym odkryciem, podejrzewała męża o posiadanie kochanki.
Slim musiał opłacać rachunki, zaspokajać potrzebę picia oraz własną ciekawość.
Zaczął przeglądać swoje notatki, delektując się smakiem czerwonego wina i curry z mikrofali. Chciał znaleźć w nich coś nietypowego. Jedną z takich rzeczy była z pewnością książka. Kolejną rysa na samochodzie. No i oczywiście dopracowany do perfekcji rytuał. Emma twierdziła, że Ted od trzech miesięcy pracuje w piątki jedynie przez pół dnia roboczego. Dowiedziała się o tym tylko dlatego, że musiała wykonać pilny telefon do jego biura.
Pilny telefon.
Zanotował, żeby ją o to spytać. Co prawda waga tej informacji mogła być niewielka, skoro Ted oddawał się swojemu rytuałowi tak długo.
Ale było coś jeszcze. Coś oczywistego, czego Slim nie był w stanie jeszcze określić. Drażniło go, że ciągle jest to poza jego zasięgiem.
Zdążył odhaczyć już inne zmienne. Przez pięć tygodni obserwacji Teda jego rytuał zajmował od trzydziestu do siedemdziesięciu pięciu minut. Mężczyzna nie miał stałego miejsca do zaparkowania samochodu. Niekiedy nie gasił silnika, innym razem to robił. Za każdym razem zmieniał trasę nad brzeg morza oraz drogę powrotną. Nic jednak nie wskazywało na to, że celem takiego zachowania było zgubienie kogoś. Z kolei gdy wsiadał za kółko jechał tak wolno, że Slim mógłby bez problemu śledzić go na rowerze… przynajmniej w czasach młodości. Być może wykorzystywał czas przeznaczony na trasę do domu na rozmyślania, szczególnie że każdego ranka jechał prosto do pracy i to o takiej porze, która nie pozostawiała mu nawet chwili na guzdranie się.
Co stało za dziwnym nadmorskim rytuałem Teda? Pozostawało to dla Slima zagadką, a jego myśli miotały się niczym ryba wyrzucona z wody na brzeg.

2


W niedzielę Slim postanowił przejechać się na plażę Teda. Na starej mapie okolicy, kupionej w antykwariacie, miejsce to nie miało żadnej nazwy. Była to wąska zatoczka z klifami tworzącymi bryłowate cyple po każdej stronie. Okalała ona Morze Irlandzkie niczym dłonie olbrzyma. Podczas przypływu plaża była skalistym półkolem, natomiast w trakcie odpływu zmieniała się śliczne pole szaro-brązowego piasku wyłożonego przed morskimi falami.
Był piękny październikowy dzień. Na miejscu była jedynie garstka osób wyprowadzających psy na spacer oraz rodzina wdrapująca się na kamieniste zatoczki. Slim wędrował sobie wzdłuż linii brzegowej. Morze szumiało spokojnie. Tak spokojnie, że mężczyzna nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz doświadczył takiego zjawiska. Zerknął w kierunku południowego klifu, skąd zwykł obserwować Teda. Oszacował, z którego miejsca mógł ostatnio prowadzić oględziny, a jednocześnie gdzie mógł znajdować się obiekt jego śledztwa.
W tym miejscu nie było niczego, poza zwykłym piaskiem. Slim stał niemal centralnie pomiędzy kilkoma skałami po jednej stronie oraz pofalowanym piaskiem i skalnymi sadzawkami po drugiej. Mokry piach pod jego stopami kleił się do butów. Woda z kolei była szarą linią w oddali.
Już miał zbierać się do powrotu, gdy nagle krzyknął do niego mężczyzna z psem. Po piasku przebiegł terier Jack Russel, natomiast jego właściciel, łysiejący brodacz w grubej tweedowej wiatrówce, zakręcił smyczą niczym lassem.
- Ładnie tu, prawda?
- Chętnie bym popływał, gdyby było cieplej – przytaknął Slim.
Mężczyzna zatrzymał się i przechylił głowę. Zlustrował bystrymi oczami Slima z góry na dół.
- Nie jest pan stąd, prawda?
Slim wzruszył ramionami, co mogło oznaczać zarówno potwierdzenie, jak i zaprzeczenie.
- Mieszkam w Yatton. To kilka mil na wschód od Carnwell. My, wyspiarze, rzadko wypuszczamy się na wybrzeże – odparł.
- Znam Yatton. W soboty jest tam przyzwoity jarmark – brodacz zwrócił oczy ku morzu. – Jeśli będzie pan na tyle głupi, żeby wejść do wody, proszę uważać na prądy. Mogą zabić.
Powiedział to z taką pewnością, że po plecach Slima przebiegły dreszcze.
- Na pewno będę – odpowiedział. – I tak dziś jest za zimno na kąpiel.
- Tak jak codziennie – zauważył mężczyzna. – Chce pan popływać, to jedź pan do Francji. Do zobaczenia!
Pożegnawszy się, przyłożył dłoń do brwi. Slim obserwował jak brodacz oddalał się wzdłuż plaży. Pies cały czas biegał dookoła swojego właściciela i chlapał wodą z malutkich kałuż, pozostawionych przez przypływ. Mężczyzna czasem przeskakiwał przez większe z nich i nadal kręcił smyczą, jakby chciał złapać na nią czworonoga. Gdy pozostali spacerowicze zniknęli z zasięgu słuchu, Slima zaczęła ogarniać samotność. Wiatr zaczął się wzmagać, więc mężczyzna postanowił wracać do samochodu. Wyjeżdżając z parkingu na przybrzeżną drogę, zauważył coś leżącego w podszyciu zaraz przy skrzyżowaniu.
Zatrzymał auto, wysiadł i przystąpił do wyciągania przedmiotu spod krzaków. Otaczające go gałęzie jeżyny utrudniały zadanie, a ponadto zadrapały starą drewnianą powierzchnię.
Był to drogowskaz. Zgniły i wyblakły.
Na jego dolnej części widniał napis:
CRAMER COVE
Bezwzględny zakaz pływania
Niebezpieczne prądy
Slim oparł go o żywopłot, lecz chwilę później drogowskaz przewrócił się, upadając treścią do ziemi. Po chwili namysłu mężczyzna postanowił pozostawić go na miejscu i wrócił do samochodu.
Odjeżdżając krętą przybrzeżną drogą otoczoną dwoma pokaźnymi żywopłotami, wrócił myślami do słów napotkanego spacerowicza. Drogowskaz wyjaśniał, dlaczego zastał tylko kilka osób na plaży. Z drugiej strony, skoro był on powalony, informacja o prądach musiała być powszechnie znana miejscowym.
Znajomość nazwy plaży była dla niego jednak jakimkolwiek tropem.

3


Na poniedziałek umówił się z Emmą Douglas na przekazanie informacji o postępach w śledztwie.
- Jestem bliski przełomu – rzekł. – Potrzebuję jeszcze kilku tygodni.
Emma była przesadnie wystrojoną, lecz prostą kobietą. Była lekko po pięćdziesiątce. Zdjęła okulary i potarła oczy. Zaledwie kilka zmarszczek i niemal zero siwych włosów sugerowało, że poza znikającym na kilka godzin tygodniowo mężem, nie miała wiele prawdziwych zmartwień.
- Zna pan jej imię? To na pewno ta szmata z…
Slim uniósł dłoń. Jego wojskowy wzrok był nadal wystarczająco skuteczny, aby kobieta przerwała zdanie. Szybko jednak złagodził ten wizerunek uśmiechem.
- Najlepiej będzie, jeśli najpierw zbiorę wszystkie możliwe dowody – uspokoił ją. – Nie chciałbym rozmawiać o przypuszczeniach.
Emma wydawała się poddenerwowana, jednak po chwili przerwy przytaknęła.
- Rozumiem. Pan jednak też musi zrozumieć, jakie to dla mnie trudne.
- Proszę uwierzyć, że rozumiem – zapewnił Slim. – Moja żona zostawiła mnie dla rzeźnika.
I to właśnie przez zaatakowanie brzytwą niewłaściwego mężczyzny został zwolniony z wojska i dostał trzy lata w zawieszeniu. Na szczęście dla jego wolności, jak i twarzy jego ofiary, przez wypicie pół butelki whisky, podczas całego zdarzenia był tak celny jak ślepiec z opaską na oczach, tłukący się w ciemnościach.
- Rozumiem – dodał. – Chciałbym, żeby zrobiła pani coś dla mnie.
- Co takiego?
Wręczył jej mały plastikowy przedmiot.
- Gdy go widzę… ma na sobie wiatrówkę. Proszę owinąć to w jakąś szmatkę i wrzucić do jego kieszeni. Znam takie kurtki. Mają wiele kieszonek w wewnętrznej podszewce. Nie powinien niczego zauważyć.
Uniosła przedmiot i obróciła go.
- Przecież to pendrive…
- To tylko ma wyglądać na pendrive, w razie gdyby zostało znalezione. To zdalnie sterowana automatyczna pluskwa. Wojskowa.
- A jeśli będzie chciał podłączyć to coś do komputera?
- Nie podłączy.
A nawet jeśli by spróbował, załadowany na dysk folder z pornografią spowoduje wyrzucenie urządzenia do najbliższego kosza na śmieci. Oczywiście, jeśli Ted ma choć odrobinę przyzwoitości. Tak czy inaczej, mały mikrofon ukryty za obudową USB nie zostałby wykryty.
- Proszę mi zaufać – powiedział Slim z nadzieją, że zabrzmiał władczo. – Jestem profesjonalistą.
Emma nie wyglądała na przekonaną. W odpowiedzi wysłała mu jednak niemrawy uśmiech i pokiwała głową.
- Zrobię to dziś w nocy – odparła.

4


W następny piątek Slim przyjechał na Cramer Cove kilka godzin przed spodziewanym pojawieniem się Teda. Chciał znaleźć dobre miejsce do rozstawienia sprzętu nagrywającego. Zwykle obserwował Teda z trawiastego obszaru niedaleko przybrzeżnej ścieżki. Tym razem wdrapał się nieco wyżej i zajął pozycję na trawiastej półce skalnej. Miał z niej dobry widok na plażę, a jednocześnie był ukryty przed widokiem potencjalnych spacerowiczów. Przyniósł ze sobą również wodoodporną płachtę na wypadek deszczu. Ustawił sprzęt, usiadł i czekał.
Ted pojawił się na miejscu chwilę po 14. Od rana przelotnie padało, a gdy pogoda pogorszyła się całkowicie, Slim był niepocieszony, gdyż stukot kropel deszczu o jego płachtę nasilał się, a to mogło pogorszyć jakość nagrania. Ted miał na sobie płaszcz przeciwdeszczowy, dotarł spacerkiem do brzegu i przyjął zwyczajową pozycję. Tego dnia fale docierały do połowy plaży. Ted był sam. Ostatni spacerowicz poszedł do domu pół godziny przed jego przyjazdem.
Mężczyzna kucnął i wyciągnął książkę. Ułożył ją na kolanie, a następnie pochylił się, aby jego kaptur osłonił ją przed deszczem. Zaczął czytać. Przytłumiony głos chrzęścił w słuchawkach Slima.
Przez pierwszych kilka sekund Slim regulował częstotliwość. Był bowiem przekonany, że rejestruje coś innego niż głos Teda. Słowa brzmiały jak zwykły bełkot, lecz gesty mężczyzny pasowały do jego intonacji. Slim usiadł więc i słuchał dalej. Ted burczał coś przez kolejne minuty, zrobił krótką przerwę i kontynuował. Slim próbował zrozumieć cokolwiek z nagrania, lecz łapał się na tym, że nie może się skupić. Gapił się na delikatnie toczące się fale i myślał o czymś zupełnie innym. Nagle Ted zabłagał: „Proszę, powiedz, że mi wybaczasz”.
Slim wyprostował się, a Ted wcisnął książkę do kieszeni. Spojrzał ostatni raz na morze i ze spuszczoną głową udał się z powrotem do samochodu. Slim zaczął pakowanie sprzętu. Drżały mu dłonie, a w głowie miał natłok myśli. Coś wydawało się nie grać. Odnosił wrażenie, że wtrącił się w coś bardzo prywatnego. Coś, o czym nigdy nie powinien się dowiedzieć. Gdy spoglądał na wyjeżdżający z parkingu samochód Teda wiedział, że powinien ruszyć za nim. Dziś mogła nastąpić noc, w której mężczyzna ucieknie do dotychczas niewidzianej kochanki. Slima jednak zamurowało. Był sparaliżowany myślą o tym, do ujawnienia jakich rzeczy mogą doprowadzić słyszane przed kilkoma chwilami słowa.

5


W nocy Slim wciąż nie zdecydował, co zrobić z zagadkowym nagraniem. Śnił o trzaskających falach i szaro-błękitnych ramionach, które chciały ściągnąć go do głębin morskich.
Gdy był już pewien swojego zwolnienia z wojska, Slim ocalił co tylko mógł ze swojej poprzedniej pracy. Piętnaście lat od tamtego momentu wciąż robił bardzo dobry użytek ze swoich kontaktów. Szczególnie przydatne były one w ciągu ostatnich pięciu, kiedy to po rezygnacji z szeregu słabo płatnych i nudnych prac jako kierowca ciężarówki, postanowił zostać prywatnym detektywem. Późnym rankiem następnego dnia, trzymając w dłoni miskę płatków kukurydzianych doprawionych odrobiną whisky, zadzwonił do starego kumpla, który specjalizował się w językach obcych i tłumaczeniach.
Czekając na odpowiedź wrócił do łóżka i położył na kolanach starego laptopa. Wkrótce zaczął odnajdywać odpowiedzi na niektóre swoje pytania w Internecie.
Plaża Cramer Cove przestała figurować na liście najlepszych punktów turystycznych wybrzeża Lancashire ponad trzydzieści lat temu. Na miejscowej stronie legislacyjnej wyczytał, że kąpiele zostały tam zakazane po lecie 1952 r., kiedy w ciągu kilku tygodni trzy osoby zginęły w wyniku działania potężnych prądów. Zakaz jakichkolwiek aktywności w wodzie był dla Cramer Cove niczym wyrok śmierci. Zarówno miejscowi, jak i turyści, zaczęli unikać tej malowniczej zatoki i wybierali bardziej nijakie, lecz bezpieczniejsze, plaże Carnwell i Morecombe. Znalazło się jednak kilka osób, których zakazy wcale nie odstraszyły. Od początku lat 80. odnotowano bowiem kolejne zgony. Co prawda ich okoliczności były bardziej zagadkowe, oficjalnie uznano je za wypadki zakończone utonięciem.
Slim zaczął odczuwać coraz większą niechęć kontynuowania badań wraz z pojawianiem się kolejnych informacji o tragediach. Jego aktywny udział w I wojnie w Zatoce Perskiej skutecznie zniszczył spory fragment jego dociekliwości. Był taki poziom, powyżej którego nie powinien się wznosić. Teraz z kolei czuł, że już dawno go przekroczył. Przypomniał sobie jednak, że teraz ma taki a nie inny sposób opłacania rachunków.
Porównał daty z wiekiem. Ted Douglas miał pięćdziesiąt sześć lat, więc w 1984 był dwudziestotrzylatkiem.
Znalazła się i ona.
Był 25 października 1984 r. W tym dniu zginęła dwudziestojednoletnia Joanna Bramwell. Uznano, że utopiła się przy Cramer Cove.
Czyżby Ted opłakiwał utraconą miłość? Według informacji uzyskanych od Emmy Douglas, ożenił się z nią w 1989 r. Pięć lat po śmierci Joanny Bramwell.
Slim cieszył się, że nie chodziło o żaden romans. Na wiele sposobów było to zbyt zwykłe i studzące.
Wiedza Internetu wyczerpała się na nazwisku i przyczynie zgony. Slim postanowił więc tchnąć życie w swoją starą Hondę Jazz, aby w ten chłodny poranek udać się do biblioteki w Carnwell. Planował przejrzeć tam archiwalne gazety.
Po Joannie utonęły jeszcze trzy osoby – nastolatek, dziecko i starsza kobieta. Gdy Slim znalazł stronę, na której powinien znajdować się artykuł o śmierci Joanny, zastał tam tylko rozmazane i nieczytelne słowa. Tak jakby ktoś rozlał na nią jakiś płyn.
Bibliotekarz twierdził, że innej kopii gazety nie ma. W niczym nie pomogły protesty Slima. Jego żądanie informacji o przyczynie zniszczenia strony spotkało się ze wzruszeniem ramionami.
- Szuka pan artykułu o martwej dziewczynie? – spytał bibliotekarz, który był facetem po trzydziestce, wyglądającym na aspirującego pisarza. Miał na sobie golf, ozdobny szal i okulary w drucianych oprawkach. – A może ktoś nie chce, żeby pan go przeczytał?
- Może nie – odparł Slim.
Młody bibliotekarz mrugnął do niego, jak gdyby była to jakaś zabawa.
- A może osoba, którą chce pan odkopać, wolałaby zachować spokój.
Na twarzy Slima pojawił się wymuszony uśmiech, a z jego gardła wydobyło się coś, co w jego mniemaniu miało być chichotem. Wychodząc z biblioteki czuł się sfrustrowany. Wyglądało na to, że Joanna Bramwell faktycznie chciała zachować spokój.

6


Ze względu na swoje surowe zasady armia nauczyła Slima zaradności i uczyniła z niego mistrza pełnego wachlarza przebrań. Był w stanie zamaskować się w każdej chwili. Uzbrojony w clipboard, czysty notatnik i długopis pożyczony na zawsze z miejscowej poczty, spędził kolejnych kilka godzin jako badacz lokalnej historii. Popijając, pukał od domu do domu i zadawał pytania wystarczająco starym, by znali na nie odpowiedź, natomiast młodszym i nieobeznanym po prostu nawijał makaron na uszy, aby odwrócić ich uwagę.
Po przejściu dziewięciu ulic i nie znalezieniu żadnych istotnych tropów, powrócił do domu pijany i zmęczony. Tam okazało się, że na numer domowy dzwonił Kay Shelton. Był to jego kumpel-tłumacz z wojska, który obecnie pracował jako lingwista kryminalistyczny.
Slim postanowił oddzwonić.
- To łacina – oznajmił Kay. – Jest jednak bardzo archaiczna. Nawet ludzie posługujący się łaciną mogą nie znać tej odmiany.
Slim wyczuł, że jego kolega upraszcza mu skomplikowaną koncepcję, której w przeciwnym razie mógłby nie zrozumieć. Z dalszej rozmowy dowiedział się, że nagrane słowa były wezwaniem do umarłych i pieśnią żałobną do utraconej miłości. Ted błagał o wskrzeszenie, zmartwychwstanie, powrót.
Kay poszukał transkrypcji w sieci i znalazł bezpośredni cytat, który pochodził z opublikowanego w 1935 r. dzieła pt. Myśli otaczające umarłych.
- Gość pewnie znalazł tę książkę w antykwariacie – stwierdził Kay. – Pięć lat temu wycofano ją z druku. Co za człowiek potrzebuje czegoś takiego?
Slim nie znał odpowiedzi na to pytanie, bo szczerze powiedziawszy sam tego nie wiedział.

7


Slim miał za sobą kolejny tydzień udawanej pracy. Paradoksalnie udało mu się znaleźć jednak nowy trop. Gdy wspomniał nazwisko Joanny przy pewnej kobiecie, ta uśmiechnęła się szeroko. Kobieta przedstawiła się jako Diane Collins i nie była nikim szczególnym w lokalnej społeczności. Bił od niej uprzejmy entuzjazm charakterystyczny dla kogoś, kto od dawna nie miewał gości. Zaprosiła Slima do jasnego salonu. Okna pokoju wyglądały na starannie skoszony trawnik, biegnący do czystego, owalnego stawu. Jedyną niepasującą do tego krajobrazu rzeczą był krzak jeżyny na tyłach ogrodu, który ciągnął się do drewnianego płotu. Slim nie był ekspertem w dziedzinie ogrodnictwa. Tak naprawdę jego jedynym doświadczeniem w tym zakresie było okazjonalne potykanie się o chwasty przed swoim domem. Nic więc dziwnego, że wziął ów krzew za różę nie puszczającą kwiatów.
- Byłam wychowawczynią Joanny – oznajmiła staruszka, obejmując dłońmi filiżankę słabej herbaty. Miała zwyczaj obracania naczynia palcami, co było jej próbą ustrzeżenia się przed artretyzmem. – Jej śmierć była szokiem dla wszystkich w naszej okolicy. To było tak zaskakujące, taka urocza była z niej dziewczyna… Wesoła i piękna. Wie pan, miałam w klasie prawdziwych łobuzów, ale Joanna zawsze zachowywała się wzorowo.
Slim słuchał cierpliwie przydługiego monologu Diane o zaletach dawno zmarłej dziewczyny. Gdy upewnił się, że kobieta nie zwraca na niego uwagi, wygrzebał z kieszeni piersiówkę i dolał do herbaty kilka kropelek whisky.
- A co wydarzyło się w dzień jej utonięcia? – zapytał, gdy Diane zboczyła na temat opowieści o swojej karierze nauczycielskiej. – Czy Joanna nie wiedziała o prądach nad Cramer Cove? W końcu nie utonęła tam pierwsza. Ani też ostatnia.
- Nikt tak naprawdę nie wie, co tam się stało. Jej ciało znaleziono rano na linii przypływu. Natknął się na nią ktoś spacerujący z psem. Oczywiście, było już za późno.
- Żeby ją ocalić? Cóż…
- Żeby odwołać ślub.
- Słucham? – wyprostował się Slim.
- Zaginęła noc przed wielkim dniem. Byłam zaproszona na uroczystość i czekałam na nią wraz z innymi gośćmi. Wszyscy zakładali, że Joanna puściła go kantem.
- Teda?
- Kogo? – staruszka zmarszczyła czoło.
- Jej narzeczonego. Miał na imię…
Kobieta pokręciła głową i zbyła sugestię Slima machnięciem nakropionej plamami wątrobowymi dłoni.
- Nie pamiętam imienia. Pamiętam za to twarz. W gazecie było zdjęcie. Nie powinno się fotografować kogoś ze złamanym sercem. Chociaż, były pewne plotki…
- Jakie?
- Że to on ją sprzątnął. Jej rodzina miała pieniądze, a jego nie.
- Ale przed ślubem?
- No właśnie dlatego moim zdaniem to nie miało sensu. Poza tym są lepsze sposoby na pozbycie się kogoś, prawda?
Diane spojrzała na Slima w taki sposób, że mężczyzna poczuł się, jakby spoglądała w jego duszę. Nikogo nie zabiłem, chciał jej powiedzieć. Może i próbowałem, ale nie zabiłem.
- Przeprowadzono jakieś śledztwo? – zapytał w końcu.
- Przeprowadzono, ale jakie to tam śledztwo – wzruszyła ramionami Diane. – To był początek lat 80. Wtedy wiele spraw nie udawało się rozwiązać. Nie było tych wszystkich technologii kryminalistycznych i testów DNA, o których teraz głośno w telewizji. Robiono przesłuchania. Sama nawet byłam przepytywana… Ale nie było żadnych dowodów, więc co mogli zrobić? Określono zdarzenie jako nieszczęśliwy wypadek. Z jakiegoś głupiego powodu poszła popływać w noc przed swoim ślubem, poniosło ją na głęboką wodę i utonęła.
- A co stało się z narzeczonym?
- Z tego co wiem, wyprowadził się.
- A rodziny pary?
- Podobno wyjechali za granicę. Jej rodzice przenieśli się na południe. Joanna była jedynaczką. Matka zmarła młodo, a ojciec odszedł w ubiegłym roku. Rak – Diane wstchnęła, jakby nie było na świecie większej tragedii.
- Czy zna pani jeszcze kogoś, z kim mógłbym porozmawiać?
- W okolicy mogą być jacyś starzy znajomi. Nie mam pojęcia. Proszę jednak uważać. W tych okolicach nie porusza się tego tematu.
- Dlaczego?
Staruszka odłożyła filiżankę herbaty na szklany blat stołu. Jego spód zdobiły tropikalne motyle.
- Kiedyś Carnwell było o wiele mniejszą miejscowością – rzekła. – Dziś jest bardziej miastem-sypialnią. Idąc do sklepu niemal nie spotyka się żadnej znajomej twarzy. Nigdy wcześniej tak nie było. Każdy się znał. To była bardzo zżyta społeczność ze sprawami, które miały nie wychodzić poza nasz wąski krąg.
- Co mogło być aż tak strasznego?
Staruszka spojrzała przez okno. Usiadła bokiem do Slima, a mężczyzna dostrzegł, że trzęsą jej się wargi.
- Są tu tacy, którzy wierzą, że Joanna Bramwell wciąż jest z nami. Że… że wciąż nas nawiedza.
Slim pożałował, że nie doprawił swojej herbaty większą ilością whisky.
- Nie rozumiem – powiedział, nieświadomie ozdabiając twarz wymuszonym uśmiechem. – Chodzi pani o ducha?
- Czy pan sobie ze mnie kpi? Chyba już pora na…
Slim wstał przed nią i wyciągnął dłonie w górę.
- Przepraszam. Po prostu to wszystko brzmi dla mnie bardzo nietypowo.
Staruszka znów spojrzała przez okno i wymamrotała coś pod nosem.
- Pani wybaczy, nie dosłyszałem – spytał Slim.
- Powiedziałam, że gadałby pan inaczej, gdyby ją pan zobaczył – odpadła kobieta. Jej spojrzenie sprawiło, że Slimowi przebiegły ciarki po plecach.
Niemal jak wyczerpana bateria, Diane nie miała już nic ciekawego do powiedzenia. Slim tylko przytakiwał, gdy staruszka odprowadzała go do wyjścia. Jednak w myślach miał tylko spojrzenie kobiety. Gdy bowiem rzuciła je w jego stronę, czuł ogromną potrzebę obejrzenia się za siebie.

8


Slim siedział nad talerzem odgrzanej pizzy. Myślał, co takiego powinien powiedzieć Emmie.
- Moim zdaniem mąż ma romans – od takich słów zaczynało się pierwsze nagranie kobiety na automatyczną sekretarkę detektywa. – Czy mógłby pan do mnie oddzwonić, panie Hardy?
Podejrzenia o romans bardzo łatwo było potwierdzić lub obalić. Wystarczyło trochę śledzenia i kilka zdjęć. Dla prywatnego detektywa takie sprawy były chlebem powszednim – łatwe fuchy na opłacanie hipoteki. Slim uporał się już z tą kwestią. Ted był czysty, chyba że w grę wchodził romans z duchem topielicy.
Emma zaoferowała płatność za informację, a na koncie Slima zaczęło się robić coraz przestronniej. Tylko jak miał wytłumaczyć kobiecie rytuał, który Ted odstawiał w każde piątkowe popołudnie?
Umówił się z Kay’em na spotkanie w miejscowej kawiarni.
- To pradawny obrządek – oznajmił mu Kay. – Polega na wezwaniu zabłąkanego ducha do miejsca, które jest jego domem. Twój cel prosi zjawę, aby powróciła do niego. Fragment tekstu pasuje do rękopisu, który znalazłem w internetowym archiwum. Jednak pozostała jego część została zmieniona. Jest niedoszlifowana, kuleje pod względem gramatyki… Moim zdaniem gość sam ją napisał.
- Co w niej jest?
- Prosi o drugą szansę.
- Jesteś tego pewien?
- Owszem. Jednak wydźwięk… Wydźwięk jest niewłaściwy. To może być błąd w tłumaczeniu, ale… Koleś ujmuje to w taki sposób, że jeśli ona nie powróci, wydarzy się coś złego.
Kay zgodził się przetłumaczyć również rytuał z kolejnego tygodnia. Miał sprawdzić, czy między oboma tekstami są jakieś różnice. Tym razem jednak, niestety, wycenił swój czas.
Slim musiał przedstawić coś Emmie. Zarówno rzeczywiste, jak i potencjalne wydatki, zaczynały się piętrzyć. Na początek postanowił jednak pociągnąć za kolejny ze swoich postrzępionych wojskowych sznurków. Liczył na dokopanie się do jakiegoś kontekstu całej tej sprawy.
Ben Orland zajmował stanowisko nadinspektora w londyńskiej policji, a wcześniej był w żandarmerii wojskowej. Co prawda jego ton był na tyle oschły, aby przypomnieć Slimowi o hańbie jaką okrył swoją dywizję, lecz zaoferował wykonanie telefonu w jego imieniu. Miał zadzwonić do starego kumpla, który był szefem policji w Carnwell. Niestety, nie oddzwaniał on w sprawach prywatnych śledztw, bazujących na poszlakach znalezionych w Internecie.
Slim postanowił zebrać dotychczasowe informacje, przekazać je Emmie i zostawić sprawę. W końcu zarobił pierwotną prowizję, a dalsze węszenie odbywało się na jego własny koszt i we własnym czasie.
Najpierw jednak postanowił przejść się na spacer po okolicy Cramer Cove. Zastanawiał się, czy okolica będzie dla niego jakimkolwiek natchnieniem.
Był czwartek i plaża była opustoszała. Prowadziła do niej kręta droga pełna wybojów, a w niektórych miejscach tak zniszczona, że leżały tam w zasadzie same kamienie lekko posypane piachem. Nic dziwnego, że Cramer Cove straciło na popularności. Jednak na środku plaży dostrzegł kamienne fundamenty sugerujące, że w czasach minionych miejsce to cieszyło się o wiele większą estymą.
Na płaskowyżu nad przybrzeżem Slim widział kawałki drewna pokryte wodorostami. Wciąż widniały na nich ślady jaskrawej farby. Zamknął powieki i odwrócił się, wdychając zapach morza i wyobrażając sobie plażę wypełnioną turystami siedzącymi na ręcznikach, jedzącymi lody oraz grającymi w piłkę na piasku.
Gdy otworzył oczy, zauważył coś na odległej linii brzegu. Slim zmrużył powieki, lecz wzrok miał już zdecydowanie nie ten. Poklepał się po kieszeni, ale okazało się, że lornetkę zostawił w samochodzie. Rzecz jednak wciąż była na swoim miejscu. Była to bezładna mieszanina szarości i czerni, układająca się w ludzką sylwetkę. Woda odbijała się od jej ubrań oraz długich smug potarganych włosów. Slim wciąż na nią patrzył, lecz w końcu rozpłynęła się w morzu i zniknęła.
Mężczyzna przez długi czas nie mógł oderwać wzroku od tego miejsca. Stał jak wryty, lecz z każdą kolejną minutą zaczynał wątpić, czy w ogóle cokolwiek tam widział. Być może był to po prostu cień chmury sunącej nad plażą. Albo foka szara – w końcu zwierzęta te zamieszkiwały tę cześć wybrzeża.
Próbował sobie przypomnieć, ile dziś wypił. Zwyczajowo dolał sobie kieliszek do porannej filiżanki kawy. Do obiadu była szklanka… a może dwie? No i prawdopodobnie jeszcze jedna przed wyjazdem.
Być może warto byłoby przystopować z gazowaniem? Każde wejście za kierownicę było swoistą ruletką. Jednak tak długo tłumił w sobie poczucie winy i wstydu wynikające z własnej egzystencji, że ledwo już to zauważał.
Liczył na palcach potencjalne drinki i zdał sobie sprawę, że morze nie było jeszcze w fazie odpływu. Jeśli naprawdę coś tam było, ślady tego czegoś byłyby widoczne na mokrym piasku.
Slim przeskoczył przez zardzewiałe metalowe ogrodzenie, zbiegł po skalistym przybrzeżu i pomknął przez piasek. Jeszcze zanim dobiegł do brzegu zorientował się, że poszukiwanie jest bezcelowe. Piasek był gładziutki, ponacinany wyłącznie zmarszczkami pozostawionymi przez cofającą się wodę.
Gdy udało mu się wrócić do samochodu zdążył przekonać samego siebie, że widziadło obserwujące go z linii brzegu było tylko wytworem jego wyobraźni. No bo czym innym mogłoby być?

9


W kolejny piątek Ted jak zwykle wykonał swój rytuał. Slim rozważał, żeby umówić się z Emmą rano, a następnie zabrać ją ze sobą na plażę, aby wszystko udowodnić. Jednak po nocy wypełnionej okropnymi snami o morskich demonach i trzaskających falach, pomysł ten nie wydawał mu się już taki dobry. Obserwował Teda z tej samej trawiastej półki skalnej co w ciągu ostatnich pięciu tygodni. Czuł się przy tym, jakby zapędzony pod ścianę, bez żadnej możliwości wykonania kolejnego ruchu.
Gdy Ted zniknął, Slim zszedł na plażę. Kopnął wyblakłe różowe pozostałości różowej łopatki i postanowił, że sam musi nieco więcej pokopać.
Stwierdził, że w sobotę i niedzielę większość ludzi będzie w domu. Snuł się więc po ulicach pukając od drzwi do drzwi i zadając pytania. Podawał się przy tym za twórcę filmów dokumentalnych. Kilka osób poświęciło mu czas. Po zatrzymaniu się w trzech pubach w Carnwell i podsumowaniu dotychczasowych informacji zwątpił, czy jest w stanie zrobić jakieś postępy.
Wałęsał się wzdłuż ulicy na północnych obrzeżach miasta. Nagle usłyszał pojedynczy sygnał syreny. Jechał za nim policyjny radiowóz.
Slim zatrzymał się i oparł o latarnię, aby złapać oddech. Policjant opuścił szybę i gestem dłoni zaprosił Slima do pojazdu.
Mężczyzna był niewiele po pięćdziesiątce. Pomimo dziesięciu lat więcej od Slima wyglądał na sprawnego i zdrowego. Był typem człowieka, który na śniadanie je muesli i zapija je sokiem pomarańczowym, a w porze obiadowej wybiera się na jogging. Slim z nostalgią wspomniał czasy, kiedy taki mężczyzna zerkał na niego z lustra. Jednak kilka lat temu upuścił i zbił jedyne zwierciadło w swoim mieszkaniu, a poza tym nigdy nie przyglądał się swojemu odbiciu. Bał się, że przyniesie mu to pecha.
Policjant uśmiechnął się.
- O co chodzi? Dostałem dziś trzy wezwania, a to podwójna średnia tygodniowa. Który dom planuje pan obrobić?
- Gdybym miał wybierać, poszedłbym do tego zielonego na Billing Streer. Szóstka, prawda? – westchnął Slim. – Tylko mąż pracuje, a na podjeździe dwa Merole? Po samym dźwięku klimatyzacji idzie wyczuć, że ta chałupa to jakiś skarbiec. Komu potrzebna klimatyzacja w północno-zachodniej Anglii? Już bym tam był, ale nie chciałem ryzykować, że ich domowy alarm jest bezpośrednio połączony z policją.
- To prawda. Terry Easton jest miejscowym prawnikiem.
- Krwiopijcy.
- To akurat prawda, panie…
- John Hardy. Mów mi Slim. Tak jak każdy.
- Slim?
- Nie pytaj. Długa historia.
- Pewnie tak. Zgaduję więc, panie Hardy, że nie jest pan tak naprawdę zainteresowany miejscowymi mitami i legendami. Kim pan jest? Tajniakiem ze Scotland Yardu?
- Chciałbym. Wydalony członek wywiadu wojskowego. Zaatakowałem faceta, który wcale nie posuwał mojej żony. Odsiedziałem swoje, wyszedłem z pierdla ze starymi umiejętnościami i czekającym na mnie problemem alkoholowym.
- A obecnie?
- Prywatny detektyw. Działam głównie w okolicach Manchesteru. Pogoń za chlebem przygnała mnie tak daleko za północ – mówiąc to, poklepał się po brzuchu. – Niech cię on nie zwiedzie. Wypełniony jest głównie browarem i wodą.
Policjant nie był pewien, co z opowieści Slima jest prawdą, a co żartem. Uśmiechnął się więc niepewnie.
- Cóż, panie Hardy. Ja jestem Arthur Davis. Dowodzę naszym małym posterunkiem w Carnwell. Aczkolwiek z racji na ilość ludzi nie wiem, czy zasługuje on na takie miano. Chyba próbował pan skontaktować się ze mną w sprawie Joanny Bramwell?
- Czy zwykle w taki sposób oddzwaniasz?
Barytonowy śmiech Arthur zadźwięczał Slimowi w uszach.
- Jechałem właśnie do domu. Pomyślałem, że poszukam pana. Dowiem się w końcu, o co chodzi? Ben Orland to mój stary kumpel i tylko dlatego brałem pod jakąkolwiek uwagę rozmowę z panem. Są bowiem nierozwiązane sprawy i sprawa Joanny Bramwell. Ta społeczność od zawsze wolała jej nie wygrzebywać.
- Z jakiegoś konkretnego powodu?
- A w ogóle po co to panu?
Bez pytania Arthur zajechał do McDonaldsa i zamówił Slimowi kubek gorącej czarnej kawy.
- Słodzę trzema – powiedział Arthur, otwierając saszetkę z cukrem. – A pan?
Slim odpowiedział mu zmęczonym uśmiechem.
- Kieliszkiem Bellsa, jeśli masz pod ręką – odparł. – Ale tym razem wypiję gorzką. Przesadnie zaparzona działa najlepiej.
Arthur zatrzymał się na darmowym parkingu i zgasił silnik. W świetle najbliższej latarni twarz komisarza wyglądała jak powierzchnia księżyca, usiana kraterami.
- Powiem panu wprost – lepiej niech pan zostawi tę sprawę w spokoju – oznajmił policjant, biorący łyka kawy. Patrzył się na tory, które dzieliły ich od ronda. – Śmierć Joanny Bramwell złamała najlepszych gliniarzy w Carnwell. Mick Temple był moim pierwszym mentorem. Prowadził tę sprawę, ale zaraz po niej przeszedł na emeryturę. Miał zaledwie pięćdziesiąt trzy lata. Rok później powiesił się.
- Wszystko przez topielicę? – zmarszczył się Slim.
- Jest pan wojskowym – stwierdził Arthur, na co Slim przytaknął. – Pewnie widział pan rzeczy, o których nie lubi pan mówić. No, chyba że nieco pan chlapnie i wtedy nie będzie pan gadał o niczym innym.
Slim patrzył na światła samochodów jadących po przeciwległej drodze.
- Wybuch – wymamrotał. – Para butów i czapka leżące na kupie pyłu. Wszystko poza tym… zniknęło.
Arthur zamilkł na chwilę, jakby trawiąc informację i oddając zwyczajowy moment czci. Slim nie wspominał o swoim starym plutonowym od dwudziestu lat. Oczywiście, Bill Allen nie rozpłynął się w powietrzu. Później znaleziono jego fragmenty.
- Mick zawsze powtarzał, że dziewczyna powróciła – powiedział Arthur. – Znaleziono ją na przybrzeżu, jakby przyniosła ją jakaś zabłąkana fala. Zgaduję, że był pan nad Cramer Cove? Była trzydzieści metrów za linią wiosennego pływu. Joanna sama na pewno by się tam nie znalazła. Ktoś musiał ją przyciągnąć.
- A może tam przypełzła.
Arthur uniósł dłoń, jak gdyby chciał oddalić od siebie tę myśl.
- W oficjalnym raporcie stwierdzono, że pewnie dwóch spacerowiczów ją przeniosło, żeby nie porwał jej pływ. Jednak oboje byli tutejszymi, więc musieli wiedzieć, że morze się cofa.
- Ale już nie żyła?
- Zgadza się. Koroner przeprowadził badanie. Oficjalna wersja – utonięcie. Umieszczono ją w kostnicy, a potem był pogrzeb.
- I to tyle? Żadnego śledztwa?
- Nie było punktu zaczepnego. Nic nie sugerowało coś innego niż wypadek. Żadnych światków, nic poszlakowego. Zwykły wypadek.
- To dlaczego nazwałeś to „nierozwiązaną sprawą”? – uśmiechnął się Slim.
Arthur bębnił palcami o deskę rozdzielczą.
- Ma mnie pan. Została zapomniana przez wszystkich poza garstką osób, która pamięta Micka.
- Co jeszcze wiesz?
- Powiedziałem już wystarczająco. Tak mi się wydaje – Arthur zwrócił twarz w stronę Slima. – Może teraz pan powie mi, dlaczego poszukuje informacji wałęsając się po ulicach Carnwell?
Slim rozważał okłamanie komisarza. W końcu gdyby otworzył puszkę Pandory, policja też mogłaby się w to wmieszać. Wówczas pewnie nie dostałby swojej zapłaty.
- Mam klienta, który ma obsesję na punkcie Joanny – odparł. – Chcę poznać jej źródło.
- Jaką obsesję?
- Obsesję… okultystyczną.
- Jest pan jednym z tych walniętych łowców duchów?
- Od tygodnia lub dwóch.
- Dobre miejsce, by zacząć – mruknął Arthur. – Słyszał pan o Becce Lees?
Slim zmarszczył brwi. Skądś znał to nazwisko…
- Druga ofiara – oświecił go Arthur. – Pięć lat po pierwszej. W 1992 roku. Była jeszcze trzecia w 2000 roku, ale dojdziemy do tego.
- Powinienem to zapisywać?
W półmroku gest Arthura mógł być skinieniem lub wzdrygnięciem.
- Nie rozmawiam teraz z panem – rzekł. – Sam pan to wszystko odkryje. Ostatecznie.
- Ale gdyby nierozwiązana sprawa Joanny Barmwell stała się nieco… rozwiązana, czy nie byłoby to na twoją korzyść?
- Mick był dobrym kumplem – stwierdził Arthur.
Slim wyczuł, że kwestia została domknięta.
- Co masz dla mnie?
- Becca Lees miała dziewięć lat – ciągnął dalej Arthur. – Znaleziono ją w sadzawkach na południowej części plaży, podczas odpływu.
- Utonęła – powiedział Slim, przypominając sobie przeczytane artykuły. – Wypadek.
- Nie było na niej ani śladu. Przyjechałem pierwszy na miejsce. Ja… - Slimowi wydawało się, że usłyszał coś jakby tłumione łkanie. – Przewróciłem ją.
- Dużo słyszałem o tych prądach – oznajmił Slim.
- Był październik – mówił dalej Arthur. – Mniej więcej o tej porze. To był tydzień przerwy semestralnej. Był sztorm i na całej plaży walały się śmieci. Zdaniem matki Becci, dziewczynka poszła nad morze, żeby pozbierać drewno wyrzucone na brzeg. Potrzebowała go do projektu szkolnego.
- Sam tak robiłem – westchnął Slim. – Pewnie postanowiła popływać i ją wciągnęło.
- Jej matka podrzuciła ją przy drodze. Wróciła po nią godzinę później, lecz było już za późno.
- Sądzisz, że ją zamordowano?
Arthur walnął w deskę rozdzielczą z taką wściekłością, że Slimem aż wzdrygnęło.
- Ja to wiem, do diabła! Tylko co ja mogłem zrobić? Nie morduje się nikogo na plaży, jeśli nie ma odpływu. A wie pan dlaczego?
Slim pokręcił głową.
- Zostawia się ślady. Próbował pan kiedyś zacierać ślady na piasku. To niemożliwe. Był tam tylko jeden i to wszystko. Prowadził do brzegu wody, a dalej była mała przestrzeń w miejscu, do którego docierał pływ. Dziewczynkę ciągnięto przez wodę i porzucono na skałach. Pozostawiona sama sobie do momentu opadnięcia wody.
- To wygląda na utonięcie. Podeszła za blisko, wciągnęło ją, a potem przeciągnęło na plażę.
- Tak się wydaje. Tylko że Becca Lees nie umiała pływać. Nawet nie lubiła plaży. Nie miała ze sobą stroju kąpielowego. Gdy się pojawiliśmy, na plaży były ślady, po których chodziła zbierając rzeczy z ziemi. A gdzieś w połowie drogi do linii odpływu, prowadził prosty ślad w kierunku wody, zakończony dwoma odciskami stóp w piasku. Są ustawione w stronę morza. Co to panu mówi?
Slim zrobił długi wydech.
- To, że albo nielubiąca wody dziewczyna poczuła nagłą potrzebę podejścia nad brzeg… albo zauważyła coś intrygującego.
- Coś, co wylazło z wody – przytaknął Arthur.
Slim przypomniał sobie postać, którą widział na brzegu. Czy Becca Lees dostrzegła coś podobnego? Coś, co skłoniło ją do zaniechania zbierania drewna i pójścia prosto w stronę wody? Coś, co doprowadziło do jej śmierci?
- Jest jeszcze coś – powiedział Arthur. – Znalazł to koroner, jednak nie wystarczyło to do wykluczenia nieszczęśliwego wypadku. Mięśnie w okolicy łopatek dziewczyny i jej karku były nienaturalnie spięte. Tak jakby zesztywniały natychmiast po jej śmierci.
- Jak to się mogło stać?
- Rozmawiałem o tym z koronerem i nawet przedłożyłem to nadkomisarzowi jako uzasadnienie przedłużenia śledztwa. Brakowało jednak dowodów. Samo zjawisko mogło po prostu świadczyć o tym, że Becca starała się oprzeć wielkiemu ciśnieniu w chwili śmierci.
Slim pokiwał głową. Potarł oczy, jakby chciał wygnać z umysłu niechcianą wizję.
- Ktoś trzymał ją pod wodą.
Zanim Arthur wysadził Slima pod domem, mężczyźni wymienili się numerami. Policjant obiecał dotrzeć do jakichkolwiek informacji w aktach sprawy. Miał jeszcze więcej do powiedzenia, ale w domu czekała na niego żona z kolacją. Przekazanie tych wieści musiało zatem poczekać.
Po tak ciężkim dniu mózg Slima aż skwierczał od wiadomości. W takim stanie udało mu się dojść do tylko jednego wniosku – musiał porozmawiać z Emmą o Tedzie.

10


Do spotkania z Emmą doszło w parku kilka mil za miastem. To ona wybrała miejsce. Prawdopodobieństwo, że ktoś mógł ich tam zobaczyć było bardzo małe, więc mogli spokojnie załatwić sprawę bez obaw połączenia jej w jakikolwiek sposób z Tedem. Gdy Slim czekał na kobietę nie mógł opędzić się od uczucia, że ich zachowanie przypomina parę kochanków, a towarzysząca mu samotność aż za bardzo pasowała do takiego scenariusza. Zobaczył w końcu zbliżającą się Emmę. Kobieta szła żwawo ze spuszczoną głową. Slim wcisnął dłonie głęboko do kieszeni płaszcza, żeby go w żaden sposób nie zdradziły.
Twarz Emmy miała oschły wyraz.
- Minęły prawie dwa miesiące – zaczęła. – Ma pan dla mnie jakąś odpowiedź?
Żadnego formalnego powitania. Analityczna część osobowości Slima miała ochotę wytknąć, że minęło dokładnie siedem tygodni i cztery dni.
- Proszę usiąść, pani Douglas. Mam już pewne informacje, ale musiałbym znaleźć ich jeszcze więcej.
- No jasne, panie Hardy. Mam panu płacić, lecz pan nadal musi coś rozgryźć, zgadłam?
Slima korciło, żeby wspomnieć, że nie otrzymał jeszcze ani pensa. Zamiast tego rzekł:
- Według moich obserwacji pani mąż nie ma romansu – ulga na twarzy Emmy została w pewien sposób utemperowana przez zakończenie wypowiedzi Slima. – Jeszcze.
- O czym pan mówi?
- Na chwilę obecną pani mąż usiłuje skontaktować się z byłą dziewczyną lub kochanką. Nie mam pojęcia po co, ale na myśl przychodzi oczywista odpowiedź. Jednak musiałbym poznać przeszłość pani męża jeszcze lepiej, aby dokładnie ustalić rodzaj relacji, jakie łączyły Teda z tą osobą, z którą skontaktował się lub dopiero zamierza to zrobić.
Slim skarcił się w myślach za traktowanie spekulacji jak faktów. Musiał jednak skłonić ją jakoś do gadania.
- A to gnojek. Wiedziałam, że nie powinniśmy tu wracać. W tych okropnych małych miasteczkach chowu wsobnego każdy dyma się z każdym.
Slim chciał zauważyć, że jeśli w Carnell panuje masowa orgia to niestety został w niej pominięty. Postanowił jednak nadać twarzy wyraz współczucia.
- Powiedziała pani, że wróciliście trzy lata temu, prawda?
- Dwa lata – Emma poprawiła celową pomyłkę Slima. Wzięła głęboki wdech, układając w głowie serię informacji o przeszłości męża. Slim miał nadzieję, że pojawi się w nich coś godnego uwagi. Zawsze lepiej było poczekać, aż klient sam zacznie mówić, zamiast zadawać mu pytania. Takie podejście najczęściej skutkowało niesamowitym rozluźnieniem języka.
- Powiedział mi, że dostał propozycję pracy. Byłam szczęśliwa w Leeds. Miałam tam pracę na pół etatu, przyjaciół, kluby… Nie mam pojęcia, dlaczego chciał tu wrócić. Jego rodzice nie żyją już od dawna, a siostra mieszka w Londynie. Zresztą nawet do niej nie dzwoni. Nie ma więc tutaj żadnych więzów rodzinnych. Jesteśmy małżeństwem od dwudziestu siedmiu lat, a przywoził mnie tu zaledwie kilka razy. To było i tak przejazdem do jakiegoś ciekawszego miejsca. No dobrze, raz zatrzymał się tu na frytki, ale wcale nie były dobre. Zbyt suche i…
- Pani mąż pracuje w banku?
- Mówiłam już to panu. W dziale inwestycji. Całe dnie spędza po uszy w cudzych pieniądzach. To trochę bezduszne, prawda? Ale nie zawsze można zarabiać robiąc to, co się lubi, prawda panie Hardy?
- To prawda.
- Gdyby tak było, to zarabiałabym piciem Porto do obiadu.
Slim uśmiechnął się. Być może jednak znalazł bratnią duszę. W najlepszym przypadku Emma Douglas była od niego o dziesięć lat starsza, jednak dbała o siebie tak jak każda kobieta z karnetem na siłownię podarowanym na gwiazdkę oraz zbyt dużą ilością wolnego czasu. Stwierdził zatem, że dla dobra zamknięcia sprawy i po wypiciu drinka lub dwóch, zrobiłby wszystko niezbędne do podtrzymania wylewności. I do diabła z moralnością.
- A jeśli chodzi o przeszłość pani męża… Czy zawsze interesował się finansami?
- Dobry Boże, skąd! – parsknęła Emma. Po ukończeniu nauki imał się różnych rzeczy, tak mi się wydaje. Ale na takich bzdurach jak poezja nie da się dużo zarobić, prawda?
- Pani mąż był poetą? – Slim uniósł brew.
- Siedział w tym po uszy – machnęła ręką Emma. – Studiował klasykę angielskiej literatury. Zna pan Szekspira.
Slim puścił tę obraźliwą uwagę koło uszu.
- Znam kilka dzieł – odparł, maskując uśmiech.
- Ted uwielbiał takie rzeczy. Pod koniec lat 70. był z niego prawdziwy hipis. Próbował sił w poezji, aktorstwie itd. Ukończył szkołę w 1982 i pracował krótko jako nauczyciel angielskiego. Mało na tym zarabiał. Gdy się jest młodym, fajnie mieć takie zainteresowania, ale żeby tak na dłuższą metę? Krótko po naszym ślubie znajomy załatwił mu pracę w banku. Dochody stały się wtedy dla Teda sporą zachętą, jak zresztą dla każdego.
Slim skinął głową. W głowie malował wizerunki Emmy i Teda. Stłumiony romantyk wciśnięty w ramy życia opartego na pieniądzach, z przyklejoną do niego materialistyczną żoną, tęskniący za starymi czasami, poezją, wolnością, a być może również plażami i dawnymi kochankami.
- Czy Ted często mówi o dawnych czasach? Chodzi mi o okres przed państwa ślubem.
- Kiedyś mówił – wzruszyła ramionami Emma. – Nigdy nie chciałam słuchać o dawnych kochanicach, ale od czasu do czasu wspominał o swoim dzieciństwie. Z biegiem lat robił to coraz rzadziej. Żadne małżeństwo nie pozostaje na zawsze takie samo, prawda? Ludzie nie rozmawiają ze sobą jak dawniej. U pana tak nie było?
- U mnie?
- Mówił pan, że był żonaty.
Niekiedy robienie z siebie ofiary powodowało, że ludzie otwierali się. Slim musiał natomiast zbudować więź z Emmą, zanim będzie mógł zadać jej kolejne, trudne pytania.
- Przez dziewięć lat – odparł. – Gdy ją poznałem, byłem na rekonwalescencji po wojnie w Zatoce Perskiej. Większość naszego małżeństwa spędziłem w barakach. Na początku Charlotte była ze mną w bazach. Stacjonowałem wtedy w Niemczech. Nie chciała jednak jechać do Egiptu, a później do Jemenu. Wolała wrócić do Anglii, żeby „zadbać o dom”.
Emma położyła mu dłoń na kolanie.
- W rzeczywistości jednak przejęła pana pieniądze i sprowadzała do waszego łóżka innych mężczyzn?
Gdyby to Slim miał dobrać słowa tej wypowiedzi, brzmiałaby ona inaczej. Wszak oglądał zdecydowanie mniej oper mydlanych niż Emma. Kobieta nie była jednak daleka od prawdy.
- Mniej więcej tak było – rzekł. – Była całkiem szczęśliwa, dopóki przez niewielką ranę odniesioną podczas polowania na piratów w Zatoce Perskiej przeniesiono mnie do wywiadu wojskowego w Wielkiej Brytanii. Mogłem wracać w weekendy do domu. Wytrzymała miesiąc, a potem uciekła.
- Z rzeźnikiem?
- Opowiadałem o tym pani? – uśmiechnął się Slim. – Tak, z rzeźnikiem. Panem Staples. Nigdy nie poznałem jego imienia. Dowiedziałem się dopiero po czasie. Flirtowała z kolegą, który oznajmił, że przeprowadza się do Sheffield. Dodałem dwa do dwóch i dałem się wydymać.
- Biedaczek – Emma poklepała go po kolanie, a potem lekko je ścisnęła. Mężczyzna starał się to zignorować.
- Co zrobić? W ogóle nie tęsknię za wojskiem. Życie prywatnego detektywa i życie od wypłaty do wypłaty jest o wiele ciekawsze.
- Cieszę się – powiedziała Emma, nie dostrzegając sarkazmu w wypowiedzi Slima.
- Potem było jeszcze gorzej – ciągnął dalej, szykując się na zadanie ostatecznego ciosu, który przypieczętuje ich przyjaźń z litości. – Gdy byłem w służbie pociągnęła za kilka prawnych sznurków. Złożyła pozew o rozwód i okazało się, że opłacany przeze mnie dom został przepisany wyłącznie na nią. Przejęła go jako nieruchomość, która była jej własnością jeszcze przed ślubem. Pomajstrowała coś przy datach na dokumentach i straciłem wszystko. A, i była też w ciąży. Mogła dzięki temu liczyć na większą wyrozumiałość. To wszystko po usunięciu naszego pierwszego dziecka, kiedy jeszcze byłem w aktywnej służbie. Nie chciała, żeby dorastało bez ojca.
- Czy drugie dziecko było pańskie?
- Jasne, że nie – roześmiał się Slim. – Od lat się do niej nie zbliżyłem. Prawdopodobnie było rzeźnika, podobnie jak reszta mojego życia w tamtym czasie.
- To okropne – Emma masowała go po udzie, lecz mężczyzna wciąż trzymał ręce w kieszeniach i ignorował jej gesty.
- Co zrobić? – rzekł.
- Pewnie miał pan złamane serce.
Slim zamknął na chwilę oczy. Przypomniał sobie parę butów stojących w piasku.
- Bywało gorzej – stwierdził.
Przez chwilę Emma nic nie mówiła. Patrzyła się na ścieżkę i marszczyła czoło. Jej dłoń wciąż wędrowała po udzie Slima, jakby próbowała je ogrzać.
- Mogę zadać pani osobiste pytanie? – odezwał się mężczyzna.
- Jak bardzo osobiste?
- Czy to byłby pierwszy romans Teda?
Emma zabrała dłoń. Wydawała się zaskoczona pytaniem.
- No… Chyba tak. To znaczy… Nie mam pewności, ale zawsze był dobrym mężem.
- A pani?
- Słucham?
- Pani wybaczy pytanie, ale czy była pani dobrą żoną?
Emma odsunęła się od niego. Pusta przestrzeń pomiędzy nimi na ławce gapiła się na mężczyznę niczym dziecko z szeroko wybałuszonymi oczami.
- A co to ma w ogóle do rzeczy? – Emma wstała i cofnęła się. – Proszę posłuchać, panie Hardy. Chyba już pora zakończyć naszą umowę. Nie dostarczył mi pan żadnych wartościowych informacji, a teraz śmie pan jeszcze zadawać takie pytania. Nie jestem jakąś samotną żoną, którą można…
- Czy Ted interesował się okultyzmem? – przerwał jej Slim.
Emma gapiła się na niego z otwartymi ustami, a potem pokręciła głową.
- Nie powinnam była pana zatrudniać – fuknęła. – Sama dojdę do prawdy.
To rzekłszy odeszła, zostawiając Slima na ławce. Palcami pieścił ciepłe miejsce na udzie, w którym leżała jej dłoń.

11


Nie mając lepszych pomysłów Slim udał się do biblioteki. Wypożyczył antologię dzieł Szekspira. Godzinę później podszedł do biurka tego samego bibliotekarza z aspiracjami stania się pisarzem, który rzucił mu protekcjonalne spojrzenie. Slim chciał oddać książkę, której przeczytanie dało mu tyle samo, co gdyby była napisana po francusku. Zamiast niej poprosił o wypożyczenie mu ekranizacji dzieł na DVD.
W czwartkową noc był po dwóch dniach ciągłego oglądania. Zobaczył wszystkie filmy, o których słyszał, ale też kilka, o których nie miał pojęcia. Nawet po zapoznaniu się z fabułą dramatów, cała sytuacja wciąż nie miała wiele sensu. Jednak jeśli Ted Douglas wychowywał się na takich postaciach jak Hamlet lub Makbet, łatwo było wydedukować źródło jego zainteresowania okultyzmem.
Upity tanim czerwonym winem Slim zaczął przysypiać na ostatnich scenach Romea i Julii. Obudził go dopiero telefon. Dowiedział się wówczas, że oboje bohaterowie nie żyją, a na ekranie pojawiły się napisy końcowe.
Nie udało mu się wstać na czas, aby odebrać telefon. Dzwoniący pozostawił jednak wiadomość. Slim nie rozpoznał numeru. Prawdopodobnie połączenie przyszło ze Skype’a lub innej aplikacji tego rodzaju.
Mężczyzna usiadł w fotelu i zastanawiał się nad dalszymi krokami. Arthur był jego najlepszym tropem. Gadatliwy szef policji miał dla niego więcej informacji. Poza tym posiadał wiedzę, dzięki której Slim mógł dotrzeć do niedostępnych dla siebie szczegółów.
Tylko w jakim kierunku to wszystko zmierzało? Został zatrudniony do zbadania potencjalnej niewierności bogatego bankiera inwestycyjnego. W rezultacie zaczął odkopywać informacje o dawnej nierozwiązanej sprawie oraz wielu innych, które mogły być z nią związane.
Nie miał dostać za to pieniędzy. Najlepiej byłoby to wszystko odpuścić i zapomnieć. Musiał opłacić czynsz. Nie mógł sobie pozwolić na takie wybryki.
Jednak kierował nim ten sam impuls, który wiele lat temu kazał mu zaciągnąć się do armii. Potrzeba przygody i egzotyki. Nie mógł temu zaprzeczyć.

12


W piątek rano obudził się na tak potężnym kacu, jakiego nie miał od wielu tygodni. Zerknął na puste butelki po winie w śmietniku, a potem postarał przywrócić siebie do stanu używalności za pomocą dużej smażonej jajecznicy w kawiarni na rogu swojej ulicy.
Tego popołudnia Ted znowu miał pojawić się na plaży. Tylko po co Slim miał go dalej obserwować? W kółko powtarzał ten sam rytuał. Poza tym Emma kazała mu spadać. Nie miał czego tam szukać.
Gdy wracał do domu zadzwoniła jego komórka. To był Kay Skelton, jego kolega-tłumacz.
- Slim? Próbowałem się wczoraj do ciebie dodzwonić. Możemy się spotkać?
- Teraz?
- Jeśli to możliwe.
Ponaglający ton głosu Kaya rozchwiał Slima. Podał koledze nazwę baru, znajdującego się kilka ulic od kawiarni. Do momentu jego dotarcia na miejsce lokal powinien być już otwarty.
Dwadzieścia minut później zastał barmana wchodzącego właśnie do środka i włączającego światła. Zwalczył potrzebę wczesnego picia i zamówił kawę. Znalazł miejsce w przyciemnionym kącie, usiadł i czekał na Kaya.
Tłumacz pojawił się pół godziny później. Slim pił właśnie trzecią kawę, a szereg butelek z whisky stojących za barem niebezpiecznie go kusił.
Slim nie widział się z Kayem w cztery oczy od czasów wojska. Mężczyzna miał teraz biurową pracę, tłumacząc zagraniczne dokumenty dla firmy adwokackiej. Wyraźnie zyskał przez to na wadze. Wyglądał na takiego co je za dobrze, a pije za mało.
Slim wciąż był jedynym klientem w barze, więc Kay od razu go dostrzegł. Zamówił u barmana podwójne brandy i usiadł naprzeciwko.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Obaj nieszczerze skomplementowali wzajemnie swoją formę. Kay zaproponował Slimowi drinka, lecz ten odmówił. Następnie tłumacz westchnął, jakby miał zrobić coś, na co nie miał najmniejszej ochoty i wyciągnął z torby teczkę. Położył przedmiot na stole przed Slimem.
- Pomyliłem się – stwierdził.
- Słucham?
- Masz tu transkrypcję. Sprawdziłem jeszcze raz tłumaczenie i o ile prawidłowo odczytałem sens, pochrzaniłem jeden mały fragment.
Kay wyciągnął kartkę z teczki. Część tekstu była zakreślona na czerwono. Było to niedbałe pismo odręczne. Slim wziął ten fragment za łacinę.
- Chodzi mi o to. Twój gość każe czemuś wrócić. To coś musi wrócić do domu. Tylko, że wcale tak nie jest – Kay wskazał na słowo, które było dla Slima tak nieczytelne, że nawet nie zawracał sobie głowy jego rozszyfrowaniem. – To nie jest „przyjdź”, tylko „idź”.
- Idź stąd?
Kay przytaknął.
- Twój cel boi się czegoś. I cokolwiek to jest, już się tu pojawiło.

Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=65495052) на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.